Czas zaciera pamięć rysów twarzy, zaciera obraz człowieka, którego już nie ma. Pamięta się maleńkie szczegóły, które utkwiły gdzieś w głowie. Czasami to zdarzenia, czasami obrazy jak fotografie, czasami czucie...
Babcia Helenka chodziła zawsze pochylona wpół, jakby dźwigała na plecach ogromny kosz życia. Nosiła chusteczkę na głowie i fartuch, który dziwnie oplatał jej pochyloną sylwetkę. Była głucha, czytała z ruchy warg. Był czas, że uciekała do lasu. Nie wiem, dlaczego. Może to była choroba, może potrzeba bycia w innym miejscu, może próba bycia przez chwilę sobą – inną.
Nie pamiętam pierwszego świadomego wspomnienia związanego z babcią. Była na wsi zawsze, kiedy przyjeżdżałam. Często była to pierwsza osoba, którą widziałam, po wyjściu z samochodu. Pojawiała się na podwórku, ale nigdy nie wychodziła z domu, tylko z jakiegoś innego miejsca, to z ogrodu albo ze stodoły, albo ze stajni, albo z drewutni. Pamiętam urywki zdarzeń, obrazy zapisane w pamięci jak zdjęcia historyjek z przeszłości. Widzę ją w ogrodzie pod wiśnią, (która rodziła cierpkie owoce) jak rzuca jedzenie gadzinie. Widzę ją, jak szoruje popiołem garnki przed domem, jak smaruje olejkiem swoje umyte włosy, by błyszczały. Pamiętam ją, jak poprawia chusteczkę w kościele. I jej torebkę, w której była chusteczka z materiału, różaniec i książeczka do modlitw. Pamiętam jeszcze, jak trzyma na kolanach Nikodema, miał wtedy niecałe pół roku i patrzy jak gdyby z niedowierzaniem, że to mój syn. I mam też przed oczami zdjęcie, na którym jestem do niej bardzo podobna.
Najcieplej wspominam jedno sobotnie popołudnie, latem. To czas, kiedy w domu na wsi pachniało świeżością, bo podłogi i okna były już umyte. W domu było cicho, wszyscy wyszli w pole lub odpocząć pod starą gruszą. Prasowałam zasłony, by powiesić je w drewnianych oknach, bo tylko ich brakowało, by uznać sprzątanie domu za skończone. Babcia siedziała na kanapie i chyba coś cerowała. Nie pamiętam, kto zaczął rozmowę, nie pamiętam dlaczego, ale pamiętam opowieść starszej kobiety o tym, jak była młoda i o tym, że kochała, że miała marzenia, że miała wspomnienia. Młodzi ludzie często zapominają, że staruszkowie mieli swoja przeszłość, że kiedyś byli młodzi, że biegali boso po mokrej trawie, że rozmawiali do białego rana, że marzyli i szukali swoich dróg...I kiedy siedzą na kanapie to wspominają, pamiętają i czasami odważą się na opowiedzenie, tego, czego nie chcą już nosić tylko dla siebie...
Kiedyś kochałam takiego młodzieńca zza rzeki. Nie było bogaty jak Ludwik, nie pozwolili mi wyjść za niego. Ludwik miał ziemie, był dobrym gospodarzem. Nie był zły, kochał mnie na swój sposób. Szanował, dał bezpieczeństwo, ale był zamknięty w sobie, nie umiałam dotrzeć do jego wnętrza. Tamtego wspominam ciepło, bo był tym, którego naprawdę kochałam. Być może nie bylibyśmy szczęśliwi , być może miłość nie przetrwałaby burz i prozy codziennej. Być może...i być może, dlatego, że nie było mi dane spróbować, on jawi mi się tak idealnie, tak dobrze i ciepło. Z Ludwikiem miałam dobre życie i z czasem myślę, że też go pokochałam.
Nigdy potem nie słyszałam bardziej wzruszającej historii. Nie chodzi o to, że to rzewna historyjka o nieszczęśliwiej miłości, ale poruszyło mnie to, że opowiedziała mi ją osiemdziesięcioletnia, głucha kobieta, że opowiada to babcia wnuczce, że mówił to ktoś, kto zaufał mi, choć nie musiał. I wtedy po raz pierwszy pomyślałam o babci Helenie jak o młodej kobiecie, która jest piękna, mądra i niezwykła, a nie stara, głucha i pomarszczona.
Wszyscy mamy wspomnienia...mali, duzi, młodzi, starzy, łysi, bezzębni, grubi, chudzi, zdrowi, chorzy...wszyscy
© Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, udostępnianie całości lub fragmentów bez zgody autora zabronione.